Recenzja filmu

Frankofonia (2015)
Aleksander Sokurow
Louis-Do de Lencquesaing
Benjamin Utzerath

Wywoływanie duchów

Z jednej strony to film o relacji sztuki i władzy, z drugiej – uczony i zarazem osobisty esej o trudnej historii XX wieku. To także list miłosny do francuskiej kultury, choć, co podkreśla
Aleksander Sokurow powrócił z nowym filmem na 72. Międzynarodowy Festiwal Filmowy w Wenecji po czterech latach, odkąd Złotym Lwem nagrodzono tu jego "Fausta". Możliwe, że wybitny rosyjski reżyser zobaczył wcześniej "Obrońców skarbów" i tak wkurzył się po seansie, że postanowił o losach dzieł sztuki w okupowanej Francji opowiedzieć bez walecznych Amerykanów, gwiazdorskiej obsady i gatunkowych klisz. Po swojemu – czyli monumentalnie, przewrotnie, badając tyleż podjęty temat, co pojemność filmowego języka.

Zanim jeszcze dojrzymy cokolwiek w kadrze, długo słyszymy jedynie dźwięki – jakby obraz był czymś tak cennym, że trzeba go dozować. Potem Sokurow rozdziela ekran na pół. Po jednej stronie serwuje napisy końcowe, po drugiej mozolnie wyłania się obraz. W międzyczasie rozpoznajemy głos reżysera, który pojawia się w filmie osobiście, pozwala oglądać się w swoim gabinecie, podsłuchiwać rozmowy telefonicznie. Opowiada o swoich dylematach jako filmowca i człowieka zabarykadowanego pośród książek, które stały się jego jedynym światem. Warstwa autotematyczna stopniowo ustępuje jednak opowieści, którą snuł będzie swoim spokojnym głosem na podstawie przeczytanych tomów i przejrzanych archiwów filmowych i fotograficznych.

Jest nią historia Luwru (będącego jednocześnie jednym z producentów filmu), szczególnie zaś epizod wojenny najważniejszego muzeum na świecie. Wyłaniają się też główni bohaterowie gawędy Sokurowa ("fonia" w tytule podkreśla skupienie na tym zmyśle): wieloletni dyrektor Luwru, Jacques Jaujard (Louis-Do de Lencquesaing) oraz hrabia Franziskus Wolff Metternich (Benjamin Utzerath) – hitlerowiec odpowiedzialny za opiekę nad dziełami sztuki w okupowanym Paryżu. Mężczyźni, po obu stronach konfliktu, są tak naprawdę do siebie bardzo podobni – sumienni urzędnicy, rozmiłowani w wielkiej sztuce. Nieufni wobec siebie, w końcu wspólnie biorą na siebie rolę prawdziwych "obrońców skarbów".

Dokument płynnie łączy się z fabułą, która filmowana jest w kwadratowym kadrze i z użyciem imitujących epokę filtrów, a główny wątek dopełniają refleksje reżysera na temat historii, literatury, sztuki czy generalnej charakterystyki XX wieku. Sokurow z dużą swobodą "ożywia" archiwa (pojawiają się zdjęcia Czechowa, Tołstoja, Pawłowicza), włączając też w grono przewodników po muzeum ożywione postaci historyczne, choćby Napoleona Bonaparte (Vincent Nemeth). Co jakiś czas korytarzami przebiegnie się też Marianna (Johanna Korthals Altes), krzycząc "Liberté, Égalité, Fraternité". Sceny te mogą  przypomnieć jego słynną "Rosyjską arkę", którą nakręcił w petersburskim Ermitażu. Sokurow w planach ma jeszcze zrealizować filmy w madryckim El Prado i British Museum. Szykuje kolejną, po tej poświęconej dyktatorom, tetralogię.

O ile "Rosyjska arka" nakręcona była w jednym ujęciu, o tyle tym razem forma jest mniej zapięta pod szyję, "Frankofonia" może więc dla wielbicieli reżysera okazać się jednak za mało eksperymentalna. Określa ją bardziej swobodne łączenie różnych technik filmowych. Na wywód Sokurowa składają się duchy Luwru, stare fotografie i nagrania, a przede wszystkim jego celne, raz empatyczne, innym razem złośliwe, czasem dowcipne (reżyser podkłada na przykład głos pod Hitlera) komentarze. Całość tworzy "dzieło otwarte" pozwalające na kontynuacje, wariacje, fantazje. Dlatego na pytanie, o czym tak naprawdę jest "Frankofonia", odpowiedzieć można wielorako. Z jednej strony to film o relacji sztuki i władzy, z drugiej – uczony i zarazem osobisty esej o trudnej historii XX wieku. To także list miłosny do francuskiej kultury, choć, co podkreśla Sokurow, skarby Luwru nie są tylko własnością Francji, lecz całej ludzkości. Wiele ze zgromadzonych tam dóbr zostało bowiem zrabowanych. Trofeami wojennymi chlubił się (i pyszni się nimi w filmie) Bonaparte.

Ponad wszystko to opowieść o (czyżby?) niemożliwej przyjaźni niemiecko-francuskiej oraz trzonie wspólnej tożsamości europejskiej, który reżyser widzi w sztuce. Wyprodukowany w koprodukcji francusko-niemiecko-baskijskiej film rosyjskiego reżysera może być tej jedności kolejnym dowodem. Dla Sokurowa bowiem kultura nigdy nie jest własnością jednego narodu, a historia jest wiecznie żywa, podlegając ciągłym negocjacjom i reinterpretacjom. Opowiadać ją można ciągle na nowo i za każdym razem inaczej, co Sokurow po mistrzowsku robi w swoich filmach.
1 10
Moja ocena:
6
Filmoznawca, dziennikarz, krytyk filmowy. Publikuje m.in. w "Filmie", "Ekranach", "Kwartalniku Filmowym". Redaktor programu "Flaneur kulturalny" dla Dwutygodnik.com, współautor tomów "Cóż wiesz o... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones